Rękawiczka peelingująca do twarzy Ovium

Ostatnio było o płatkach wielorazowych do demakijażu, przyszła pora na kolejną nowość Ovium, peelingującą rękawiczkę do twarzy...


Nie ukrywam, że na początku trochę się obawiałam jak zareaguje moja skóra, bardzo uważałam z naciskiem żeby nie przesadzić, tutaj to już kwestia bardzo indywidualna i każdy musi wypróbować na sobie.
Rękawiczka jest ze mną od początku, czyli od lipca, więc już mogę zebrać wszystkie moje przemyślenia i coś więcej powiedzieć niż relacje na IG :)

Sama w sobie nie jest dla mnie nic szorstka, wiadomo nie jest to faktura i miękkość konjacka, do których przyzwyczaiłam się na przestrzeni lat, ale właśnie w rękawiczce upatrywałam szansę zastąpienia gąbek i... jestem już na dobrej drodze. Wykonanie bardzo proste, minimalistyczne, obszyta idealnie nic się nie zaczepia, nie wystaje, uszko ułatwiające suszenie (bardzo przydaje się w czasie wyjazdów, ale o tym później). Z czego jest wykonana, jak płatki, z certyfikowanej bawełny organicznej.


Jak działa?
Po kilku dniach jak już skóra się przyzwyczaiła do nowości, można zauważyć pierwsze efekty. 
Rękawiczka bardzo fajnie masuje, po użyciu skóra jest wyraźnie gładsza, miękka, coś tak pomiędzy peelingiem enzymatycznym a delikatnym mechanicznym. Kolejne kroki pielęgnacji idą już gładko dzięki szybszej wchłanialności kosmetyków.
Wcześniej jakoś tak pilnowałam się z naciskiem przy masowaniu twarzy i częstotliwością używania rękawiczki. Teraz po kilku miesiącach jest to już tak naturalnie, że się nawet nie zastanawiam i używam jej codziennie, tylko w przypadku kiedy mam jakieś aktywne zmiany używam gąbki.

Nie jestem jakąś specjalną fanką ocm i głównie do drugiego mycia twarzy używam żelu, nie mówię że nie spróbowałam oczyszczania nią twarzy olejem, plusem jest to, że olej nie cieknie do łokci tylko wszystko jest na rękawiczce. Jednak u mnie co żel to żel :) i w taki sposób najlepiej mi się jej używa.
Myślę, że taką pełnię efektów zauważyłam po ok. 2 miesiącach regularnego używania, wtedy widać pełne spectrum możliwości rękawiczki pojawia się naturalny glow, lepsze napięcie skóry, wyrównany koloryt.

Czy muszę mówić, że jak Robert zobaczył jaką mam miękką i gładką buzię, od razu chciał mieć swoją rękawiczkę ( tak tak, stworzyłam potwora :)) i ma też od kilku tygodni, używa z powodzeniem, widziałam że konjack poszedł w odstawkę.


Ostatnio zaczęłam używać jej do zmywania glinek, co to jest dla mnie za wygoda, kto robił sobie chociaż raz maseczki glinkowe, wie jak wygląda sytuacja z ich zmywaniem...
A sam materiał po tych zabiegach - widać, że splot jest dosyć odporny i nic się nie kudłaci, gorzej jest z  kolorem, czego można było się domyślać, ale nie martwię się tym od kiedy mam drugą sztukę przeznaczoną tylko do zabaw z glinkami :). Rękawiczkę można prac do 60 stopni, prasować do 100 stopni, po takim zabiegu wygląda jak nowa (z tej do glinek kolor schodzi tak w 80%).

Nie mówię, że jest to produkt dla każdego i coś bez czego nie da się ogarnąć pielęgnacji na co dzień. Dla mnie jest to bardzo przydatny produkt, również na wyjazdach, oszczędność czasu, pieniędzy i miejsca w kosmetyczce. Już widzę, że starczy mi na bardzo długo z czego się cieszę, bo będę mogła ograniczyć kolejne swoje odpadki...

Mam nadzieję, że pomogłam choć trochę niezdecydowanym, czy to w ogóle produkt dla Was i czy znajdziecie miejsce dla niego w swojej pielęgnacji. Ja znalazłam i się bardzo cieszę.

Post nie jest sponsorowany!

Copyright © 2019 ecobabka na tropie...