mySKINbooster, czyli co nowego u Miya Cosmetics

mySKINbooster, czyli co nowego u Miya Cosmetics

Żele-boostery Miya Cosmetics miały swoją premierę kilka miesięcy temu, było o nich dosyć głośno, co mnie nie dziwi, sama używam regularnie kilku ich kosmetyków i z chęcią do nich wracam.


Czy wiecie, że to nasza, rodzima firma :) też się zdziwiłam na samym początku, mnie osobiście zachwyca podejście dziewczyn, założycielek marki. Filozofia Ań jest prosta, kosmetyki które możesz użyć nawet w biegu, nałożyć na skórę i wyjść (jak ja to lubię szczególnie rano). Dodatkowo jeszcze za opakowania z trzciny cukrowej, szklane lub RPET z recyklingu. Aktualnie w ciągłym użyciu mam serum z wit.C czy prebiotykami, esencję nawilżającą, serum mocy Power elixir, cudownie wszechstronny. Wielofunkcyjność i  wszechstronność to właśnie lubię w kosmetykach, a tu jeszcze wszystko wegańskie i crueltyfree.


I właśnie wszechstronnością z lekkim ukierunkowaniem na... wyróżniają się ich żelowe nowości. 


Nawilżający żel z peptydami (wersja różowa) bardzo dobrze sprawdzał się u mnie na noc, pod krem lub serum, zaś wersja matująca, na dzień pod makijaż mineralny, obawiałam się rolowania, czy jakiegoś przemieszczania ale minerały bardzo dobrze się na nim trzymały.

Obydwie wersje wchłaniają się natychmiastowo, minimalna lepkości zostaje chwilę po aplikacji, ale to taka cecha produktu, nie wada i dla mnie to akurat żaden problem. Konsystencja jest zaskakująca i przyjemnie się rozprowadza na skórze. Szczególnie kiedy miałam więcej czasu i wersję różową nakładałam wprost z lodówki na okolice oczu dając ukojenie, redukując ślady zmęczenia. Jest to też bardzo fajna opcja na gotową maseczkę do nałożenia na całą twarz i podziałania rollerem... bardzo to lubiłam.
Efekty działania są natychmiastowe gładszej, promiennej i takiej napitej skóry. Na zmniejszenie widoczności zmarszczek, jakąś spektakularną jędrność, trzeba by pewnie poczekać i po trzech miesiącach używania raczej nie będzie to widoczne.
W składzie znajdziemy peptydy, hydrolat z kwiatów róży damasceńskiej (wyraźnie wyczuwalny), ekstrakt z peonii i nasion bawełny, betainę, wit. B3, alantoine, prowitaminę B5 (szczegółowy skład poniżej)

INCI: Aqua (Water)*, Rosa Damascena Flower Water*, Betaine*, Niacinamide, Panthenol, Palmitoyl Tripeptide-5, Glycerin*, Gossypium Herbaceum (Cotton) Seed Extract*, Paeonia Officinalis (Peony) Flower Extract*, Allantoin, Carbomer, Sodium Hydroxide, Triethyl Citrate*, Caprylyl Glycol, Benzoic Acid, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Gluconolactone*,Parfum (Fragrance), Citronellol, Geraniol.


Wersja matująca (zielona) nie robi efektu takiego chamskiego, płaskiego matu, czego nienawidzę, ale widać przy regularnym stosowaniu, że reguluje wydzielanie sebum, twarz wygląda bardzo naturalnie i wolniej w ciągu dnia dostaje swojego naturalnego tłuszczyku. Jak już mówiłam bardzo dobrze sprawdzał mi się pod makijaż mineralny...


... ale ale, zauważyłam w pewnym momencie, że bardzo szybko zaczął znikać, nie współmiernie do mojego używania. I co się kazało :) że Pan mąż zaczął regularnie się nim raczyć zamiast kremu, bo jak to mówi -  nie tłusty, nie lepki, szybko znika po aplikacji i bez ceregieli może wyjść z domu i skóra jakaś taka fajna. Jeśli zatem macie w domu jakichś męskich wybredziochów kosmetycznych, co tylko tolerują mydło i krem Nivea, jest szansa że to im podejdzie :)
W składzie jak u różowego kolegi mamy  peptydy, do tego sok z aloesu, ekstrakt z owoców kokosa, betainę, alantoinę, wit. B3 i prowitaminę B5.

INCI: Aqua (Water)*, Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Betaine*, Niacinamide, Cocos Nucifera Fruit Extract*, Palmitoyl Tripeptide-5, Panthenol, Glycerin*, Allantoin, Carbomer, Sodium Hydroxide, Triethyl Citrate*, Caprylyl Glycol, Benzoic Acid, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Citric Acid, Parfum (Fragrance).


Bardzo lubię kosmetyki dające skórze dobre nawilżenie na dłużej, bez jakichś długotrwałych zabiegów, a mySKINbooster mi to daje. Przy mojej mieszanej cerze, z problemami w strefie I oraz ogólnymi skłonnościami do focha nie zauważyłam żadnego zapychania czy dodatkowych problemów.
Czy uważam, że jest niezbędny w pielęgnacji i bez niego nie poradzimy sobie z codzienną rutyną, absolutnie nie, ale z całą pewnością jest dla niej bardzo ciekawym dodatkiem i wspomożeniem naszych starań.


Jeszcze info dla dziewczyn w ciąży oraz karmiących, żele były testowane pod kontrolą ginekologa i będą dla Was odpowiednie.

Rękawiczka peelingująca do twarzy Ovium

Rękawiczka peelingująca do twarzy Ovium

Ostatnio było o płatkach wielorazowych do demakijażu, przyszła pora na kolejną nowość Ovium, peelingującą rękawiczkę do twarzy...


Nie ukrywam, że na początku trochę się obawiałam jak zareaguje moja skóra, bardzo uważałam z naciskiem żeby nie przesadzić, tutaj to już kwestia bardzo indywidualna i każdy musi wypróbować na sobie.
Rękawiczka jest ze mną od początku, czyli od lipca, więc już mogę zebrać wszystkie moje przemyślenia i coś więcej powiedzieć niż relacje na IG :)

Sama w sobie nie jest dla mnie nic szorstka, wiadomo nie jest to faktura i miękkość konjacka, do których przyzwyczaiłam się na przestrzeni lat, ale właśnie w rękawiczce upatrywałam szansę zastąpienia gąbek i... jestem już na dobrej drodze. Wykonanie bardzo proste, minimalistyczne, obszyta idealnie nic się nie zaczepia, nie wystaje, uszko ułatwiające suszenie (bardzo przydaje się w czasie wyjazdów, ale o tym później). Z czego jest wykonana, jak płatki, z certyfikowanej bawełny organicznej.


Jak działa?
Po kilku dniach jak już skóra się przyzwyczaiła do nowości, można zauważyć pierwsze efekty. 
Rękawiczka bardzo fajnie masuje, po użyciu skóra jest wyraźnie gładsza, miękka, coś tak pomiędzy peelingiem enzymatycznym a delikatnym mechanicznym. Kolejne kroki pielęgnacji idą już gładko dzięki szybszej wchłanialności kosmetyków.
Wcześniej jakoś tak pilnowałam się z naciskiem przy masowaniu twarzy i częstotliwością używania rękawiczki. Teraz po kilku miesiącach jest to już tak naturalnie, że się nawet nie zastanawiam i używam jej codziennie, tylko w przypadku kiedy mam jakieś aktywne zmiany używam gąbki.

Nie jestem jakąś specjalną fanką ocm i głównie do drugiego mycia twarzy używam żelu, nie mówię że nie spróbowałam oczyszczania nią twarzy olejem, plusem jest to, że olej nie cieknie do łokci tylko wszystko jest na rękawiczce. Jednak u mnie co żel to żel :) i w taki sposób najlepiej mi się jej używa.
Myślę, że taką pełnię efektów zauważyłam po ok. 2 miesiącach regularnego używania, wtedy widać pełne spectrum możliwości rękawiczki pojawia się naturalny glow, lepsze napięcie skóry, wyrównany koloryt.

Czy muszę mówić, że jak Robert zobaczył jaką mam miękką i gładką buzię, od razu chciał mieć swoją rękawiczkę ( tak tak, stworzyłam potwora :)) i ma też od kilku tygodni, używa z powodzeniem, widziałam że konjack poszedł w odstawkę.


Ostatnio zaczęłam używać jej do zmywania glinek, co to jest dla mnie za wygoda, kto robił sobie chociaż raz maseczki glinkowe, wie jak wygląda sytuacja z ich zmywaniem...
A sam materiał po tych zabiegach - widać, że splot jest dosyć odporny i nic się nie kudłaci, gorzej jest z  kolorem, czego można było się domyślać, ale nie martwię się tym od kiedy mam drugą sztukę przeznaczoną tylko do zabaw z glinkami :). Rękawiczkę można prac do 60 stopni, prasować do 100 stopni, po takim zabiegu wygląda jak nowa (z tej do glinek kolor schodzi tak w 80%).

Nie mówię, że jest to produkt dla każdego i coś bez czego nie da się ogarnąć pielęgnacji na co dzień. Dla mnie jest to bardzo przydatny produkt, również na wyjazdach, oszczędność czasu, pieniędzy i miejsca w kosmetyczce. Już widzę, że starczy mi na bardzo długo z czego się cieszę, bo będę mogła ograniczyć kolejne swoje odpadki...

Mam nadzieję, że pomogłam choć trochę niezdecydowanym, czy to w ogóle produkt dla Was i czy znajdziecie miejsce dla niego w swojej pielęgnacji. Ja znalazłam i się bardzo cieszę.

Post nie jest sponsorowany!

Zatrzymaj lato na dłużej z Alkemie-Sun for everyone!

Zatrzymaj lato na dłużej z Alkemie-Sun for everyone!

A gdyby tak na dłużej zachować skórę muśniętą słońcem...


dodatkowo zdrowy wygląd, wyrównany koloryt i regenerację po lecie.

To nie moje pierwsze spotkanie z Alkemie i zawsze przyjemnie mi się wraca do ich kremów do twarzy, czy do multiwitaminowego olejku (w duecie z rollerem to dopiero jest gagatek).
Tym razem powrót do rekonstrukcyjnego kremu do twarzy Hello Sunshine (tak u nich każdy kosmetyk ma swoją nazwę :)) oraz nowości odżywczy peeling myjący do ciała My Precious i bogate masło brązujące do ciała Drop of sunshine.

Hello Sunshine
Krem na dzień dobry zaskakuje lekkością i łatwością rozprowadzania. Dla mnie jest z gatunku tych kojących i nawilżających, co dostrzegłam od razu, a efekt takiego wyrównania kolorytu i skóry muśniętej słońcem jest dostrzegalny po kilku użyciach. Tu już musicie dobrać do swoich preferencji, jaki efekt będziecie chcieli osiągnąć i jak często skóra pozwoli go wam stosować. Ze względu na olej kokosowy i glicerynę w składzie, bardziej tłuste skóry muszą być wyczulone na możliwość zapychania. U mnie (skóra mieszana) nic złego się nie działo i mogłam go używać zarówno rano, pod makijaż lub na wieczór. Regularne stosowanie pozwala osiągną jednolity, ładny odcień skóry, dzięki erytrulozie w składzie. Dodatkowo w składzie mamy inne sekretne składniki Alkemie :) Lys’Sun™ (działanie naprawcze, cofanie zniszczeń wywołanych promieniowaniem słonecznym), Dermasooth™ (łagodzi skutki ekspozycji na promienie słoneczne, chroni i wzmacnia strukturę kolagenowa skóry, dbając o jej jędrność i gęstość).

INCI: Aqua, Glycerin, Caprylic/Capric Triglyceride, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, Erythrulose, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Mangifera Indica Seed Butter, Sesamum Indicum Seed Oil, Cetearyl Alcohol, Enteromorpha Compressa Extract, Silybum Marianum Fruit Extract, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Hamamelis Virginiana Leaf Extract, Rheum Palmatum Extract, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter,  Daucus Carota Sativa (Carrot) Seed Oil, Daucus Carota Sativa (Carrot) Root Extract, Beta-Carotene, Ascorbyl Palmitate, Tocopherol, Propanediol, Citric Acid, Pentylene Glycol, Caprylyl Glycol, Phytic Acid, Xanthan Gum, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Sodium Hydroxide, Parfum, D-Limonene, Mica, Titanium Dioxide.


My precious
Peeling był bardzo przyjemny w używaniu i myślę, że nawet bardzo wrażliwe skóry nie będą miały problemu z drobinkami cukru i drobno zmielonymi pestkami moreli. Ja chyba jestem przyzwyczajona do trochę mocniejszych zdzieraków, ale i tak przy aplikacji na skórę drobinki robią bardzo przyjemny masaż. Peeling ma konsystencję płynnego miodu, ale jest wygodny w użyciu. 
Po masażu skóra jest gładka, matowa, odżywiona, przygotowana na dalsze kroki pielęgnacyjne. Nie miałam żadnych podrażnień, ściągnięcia, skóra w dotyku jest taka sprężysta i jak po balsamie, ale bez żadnego tłustego czy lepkiego filmu. Bardzo przyjemny kosmetyk.
W składzie oprócz wspomnianych pestek moreli i kryształków cukru, znajdziemy odżywcze masła: mango, shea i kakaowe, naturalne oleje: kokosowy, marchewkowy, ze słodkich migdałów, słonecznikowy i sezamowy oraz naturalną witaminę E (szczegóły poniżej)

INCI: Sucrose, Lauryl Glucoside, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Sesamum Indicum Seed Oil, Glycine Soja Oil, Aqua, Butyrospermum Parkii (Shea), ButterMangifera Indica Seed Butter, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Daucus Carota Sativa (Carrot) Seed Oil, Daucus Carota Sativa (Carrot) Root Extract, Beta-Carotene, Ascorbyl Palmitate, Sorbitan Isostearate, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Prunus Armeniaca (Apricot) Seed Powder, Tocopherol, Parfum, D-Limonene.


Drop of sunshine
Balsam jest kremowy, jak lody mango i pachnie jak samo jak cała linia soczystym (taki delikatny zapach pozostaje później na skórze, ale nie jest denerwujący). Bardzo przyjemnie się aplikuje jest wygodny w użyciu. Dobrze się wchłania i chyba szybciej niż mój poprzednik o podobnym działaniu. Efekt zdrowej, delikatnej opalenizny można stopniować, podoba mi się ten naturalny wygląd bez chamskiej żółci, czy pomarańczy. Zaznaczam, że efekt jest widoczny na mnie totalnym bladziochu, który się nie opala :) śniade karnacje mogą go raczej nie zauważyć.
Po użyciu skóra jest bardzo gładka, odżywiona, nawilżona, nie klei się, a ewentualne podrażnienia są złagodzone. Musicie wyczuć z jaką częstotliwością najlepiej wam go używać, u mnie czasem wystarczało raz na dwa dni, a czasem raz na 3-4 dni wszystko zależało od pielęgnacji i jak szybko na mnie znikał. Nie brudził mi ubrań, nie robił smug, ale pamiętajcie o wykonaniu peeleingu przed aplikacją dla równomiernego efektu. 
Bogactwo naturalnych składników, Lys’Sun™, Dermasooth™, erytruloza, wyciąg z korzenia rabarbaru, masło mango, shea i kakaowe, oleje kokosowy, marchewkowy, ze słodkich migdałów i słonecznikowy, gliceryna organiczna oraz naturalna witamina E zamknięte w solidnym szklanym słoiczku :)

INCI: Aqua, Mangifera Indica Seed Butter, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Cetearyl Alcohol, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Glycerin, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Erythrulose, Enteromorpha Compressa Extract, Silybum Marianum Fruit Extract, Ocimum Sanctum Leaf Extract, Hamamelis Virginiana Leaf Extract, Rheum Palmatum Extract, Daucus Carota Sativa (Carrot) Seed Oil, Daucus Carota Sativa (Carrot) Root Extract, Beta-Carotene, Ascorbyl Palmitate, Propanediol, Tocopherol, Citric Acid, Pentylene Glycol, Caprylyl Glycol, Hydrogenated Lecithin, Phytic Acid, Sodium Hydroxide, Sodium Citrate, C12-16 Alcohols, Palmitic Acid, Xanthan Gum, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Parfum, D-Limonene, Mica, Titanium Dioxide.


Kosmetyki są wegańskie i crueltyfree, nie znajdziecie w nich: parabenów (methyl, propyl itd.)(SLS), (SLES), parafiny, oleju mineralnego wazeliny, sylikonów, chemicznych filtrów UV, ftalanów, (PEG) metyloizotiazolinu.
Ovium - moja mała, wielka zmiana less waste

Ovium - moja mała, wielka zmiana less waste

Zastanawiałam się ostatnio nad największą zmianą lesswaste, jaką udało mi się wprowadzić w zeszłym roku, która rzeczywiście zrobiła różnicę i z całą pewnością były to płatki wielorazowe. 
Od ponad roku w mojej pielęgnacji codziennej wykorzystuję wielorazowe płatki z bawełny, z czego nie ukrywam jestem bardzo dumna :)


Przetestowałam różne wielorazowe płatki... z froty, bambusowe, bawełniane, muślinowe, aż trafiłam na Anię i jej małą, rodzinną, prężnie rozwijającą się markę OviumⓇ.
Właścicielka, wpadła na pomysł stworzenia kompostowalnych płatków kosmetycznych z certyfikowanej bawełny organicznej (certyfikat GOTS), tzw. owieczek :)
Nie ukrywam, że bardzo chciałam poznać, tak na żywo Anię, ponieważ znałyśmy się tylko z IG. Tak się złożyło, że w zeszłym roku na ich debiucie na targach Ekocuda miałam taką możliwość.
Co mogę powiedzieć jest to kobieta rakieta, wszystko robi sama (pakowanie, liściki, wysyłka, kontakt z klientem... i to jaki kontakt) z niezastąpioną pomocą męża Grzesia.


Produkt sam w sobie jest genialny, dla mnie wyróżnia go od innych, które miałam (ze szwem na wierzchu), idealnie obrobiona krawędź, gdzie nie ma możliwości podrażnienia oka, czy skóry.
Płatki są bardzo delikatne i miękkie w dotyku, puchate jak owieczka:) jeden wystarcza na ok. 3 miesiące codziennego użytkowania (chociaż w praktyce moje są na chodzie jeszcze dużo dłużej, może nie wyglądają zachęcająco ale pełnią swoją funkcję, więc dlaczego mam je wyrzucać). 
Po demakijażu wystarczy go wymyć mydłem i odłożyć do wyschnięcia. Dla dodatkowej higieny, płatki można prać w pralce z jasnym praniem w max. 60°C.
Pomyśleć, że jeden taki płatek przekłada się średnio na ok. 180 płatków jednorazowych, to jakie góry zużytych płatków produkujemy rocznie.

Małe płatki idealnie sprawdzają się do demakijażu twarzy, oczu, tusz idealnie odbija się na płatku co nie raz było widać na IG (u mnie makijaż naturalny, mineralne). Ale nie tylko w tym się dobrze sprawdzają, ja uwielbiam je do okładów na oczy, wystarczy zimny hydrolat z lodówki, wystudzona herbata, co tylko chcecie na płatek i siup na oczy. Relaks niesamowity!

Duży płatek sprawdza się u fanek olejowego oczyszczania twarzy, ja raczej sporadycznie w ten sposób go wykorzystuję bo jak wiadomo, albo i nie :P, w pielęgnacji u mnie królują żele i pianki :)
Ze względu na to, że ma taką miłą strukturę, chętnie sięgają po niego mamy maluchów, wszystkie którym rozdałam płatki nie mogły się nachwalić, jakie są delikatne i bezproblemowe.


Jest to z całą pewnością fajna opcja, żeby być bardziej eko na co dzień i nie produkować kilogramów odpadków przy samym demakijażu. Jak pomyśleć ile takich drogeryjnych jednorazowych płatków trafia do śmieci to można się złapać za głowę.
Dodatkową korzyść z wprowadzenia właśnie takich, wielorazowych rozwiązań, można było zauważyć w czasie kwarantanny, kiedy był problem z dostępem do podstawowych artykułów higienicznych, czy w ogóle do sklepów.


Marka jakiś czas temu wypuściła kolejną nowość, rękawiczkę peelingującą do twarzy, ale o tym już w innym poście :)


Zgadzam się z Tobą Aniu "razem możemy więcej"...

Używacie już takich płatków?

PS wpis nie jest sponsorowany!

:)


Moje odkrycie lata - fitoaktywna pianka do twarzy Uzdrovisco

Moje odkrycie lata - fitoaktywna pianka do twarzy Uzdrovisco

Pianki do oczyszczania twarzy w mojej pielęgnacji goszczą regularnie, ale znaleźć taką przy której zatrzymam się na dłużej i później z wielką chęcią do niej wracam, no tu już sytuacja wygląda gorzej...


Tym bardziej cieszę się, że kilka miesięcy temu wrzuciłam ją do koszyka w Rossmanie.
Dodatkowo cieszy fakt, że coraz więcej takich kosmetyków znajdziemy w pobliskiej drogerii, rynek się zmienia pod kątem nas - klientów i naszych potrzeb co widać:)

Pianek do oczyszczania twarzy używam głównie do drugiego mycia, żeby domyć resztki płynu do demakijażu, czy olejku i resztek makijażu. Jest to dla mnie bardzo przyjemny czas wieczornej pielęgnacji. 
Po tych trzech miesiącach razem wiem, że pianka Uzdrovisco spełniła wszystkie moje wymagania i zajęła jedno z trzech zaszczytnych, pierwszych miejsc jeśli chodzi o pianki, z całą pewnością będę wracać.
Skład pianki opiera się głównie na naparach z nagietka i dziewanny, kwasie hialuronowym i roślinnych składnikach myjących (cały skład niżej).


Pianka nie spływa z dłoni, jest  całkiem zbita, nie przecieka przez palce, właśnie taką konsystencję lubię najbardziej (nie ma nic gorszego niż rozlazłe pianki... ble). Wystarczy naprawdę nieduża ilość, żeby ładnie w moim przypadku konjackiem wymyć twarz. 
A zapach... mmm nie jestem jakoś specjalnie wybredna czy wrażliwa na aromaty, ale ten zapach jest niesamowity mieszanka ziołowo-kwiatowo-owocowa, ciężko określić to już sami musicie ocenić.

Jak działa?
Na początku używałam jej do drugiego, wieczornego mycia, żeby domyć resztki makijażu i płynu do demakijażu, później wprowadziłam ją do porannego oczyszczania twarzy. Właściwie spokojnie mogłam nią zmyć mój delikatny makijaż, czy tusz (u mnie bez zmian wszystko naturalne, mineralne). Nie wiem jak się zachowa w przypadku tradycyjnych kosmetyków do makijażu. 
Była ze mną w czasie wakacyjnych wojaży, w różnych warunkach i bardzo dobrze się sprawdzała :)

Zostawia bardzo dobrze, ale delikatnie oczyszczoną twarz skóra jest miękka i bardzo przyjemna w dotyku. Nie zauważyłam uczucia ściągnięcia, bardzo dobrze reagowały na nią oczy, nie podrażniała. Dzięki temu jak komfortowe zostawia uczucie na skórze, daje ukojenie, łagodzi stany zapalne, zwiastuję nam rychły powrót do siebie :)


INCI: Aqua*, Sodium Lauroyl Sarcosinate, Coco Glucoside, Glycerin, Sodium Lauryl Glucose Carboxylate, Lauryl Glucoside, Glyceryl Oleate, Maltooligosyl Glucoside, Hydrogenated Starch Hydrolysate, Calendula Officinalis Flower*, Verbascum Thapsus*, Calendula Officinalis Flower Extract, Sodium Hyaluronate Crosspolymer, Sodium Hyaluronate, Sodium Acetylated Hyaluronate, Hydrolyzed Sodium Hyaluronate, Pentylene Glycol, Ethylhexylglycerin, Hydrogenated Palm Glycerides Citrate, Lactic Acid, Heptyl Glucoside, Heptanol, Tocopherol, Sodium Citrate, Citric Acid, Sorbic Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Parfum; *Infusion of Verbascum Thapsus and Calendula Officinalis Flower​
Mineralny krem z filtrem Sun Shield SPF 50 Plantea

Mineralny krem z filtrem Sun Shield SPF 50 Plantea

W przyszłym tygodniu zaczyna nam się astronomiczna jesień to już chyba czas na podsumowanie letniej kosmetyczki, chociaż wiem, że akurat ten kosmetyk będzie u mnie gościł nie tylko w sezonie letnim.


Mowa o mineralnym kremie przeciwsłonecznym Sun Shield SPF50 od Plantea, który jest również wodoodporny :)
Krem jest w wygodnym opakowaniu typu airless, co bardzo lubię, ułatwiającym zadbanie o jego higienę. Sam kosmetyk jest z gatunku konkretnych, przy aplikacji na skórze widzimy (zdjęcia) gęstą, bogatą formułę, co jednak zmienia się w momencie rozprowadzania na skórze.
Zapachem bardzo przypomina mi krem Microbiota (recenzja kilka postów wcześniej) delikatny, kremowy, ledwo wyczuwalny.

Nie miałam jakiegoś większego problemu z równomiernym rozprowadzeniem produktu na ciele, rozprowadzał się całkiem szybko i bardzo przyjemnie, skóra dość szybko go wchłonęła. Nigdzie się nie kleił, została taka jakby delikatna warstewka na skórze, raczej otulająca niż tłusta, nie zostawiał śladów na ubraniu. 

I chyba najciekawsze ponieważ obietnica niebielenia została spełniona co myślę jest dość istotne, że nic nie osadza się na włoskach czy w zgięciach rąk/kolan itp.

Jeśli chodzi o twarz jest trochę inaczej, ze względu na to, że jest to treściwa emulsja trzeba z nią popracować :) Nakładałam  pod niego krem nawilżający czekałam ok.5 min i nakładam filtr.
Tak jak pisałam wyżej bezpośrednio po aplikacji, czuć powłokę jest taki jakby barierowy i otulający, ale w żadnym wypadku nie jest tłusty. U mnie sprawdza się jedna pompka i ciut, nie są to wzorcowe dwa palce (ilość kremu nałożona na długość dwóch palców u dłoni), nie ważę i mierzę go jak w aptece, taka ilość jest dla mnie zupełnie wystarczająca.
Po rozprowadzeniu na twarzy zostawia ją błyszczącą - przy skórze mieszanej, nie wchłonie się do matu, ale nie mam poczucia dyskomfortu (na ciele wydawał mi się bardziej matowy).
Jako baza pod makijaż mineralny sprawdza się bardzo dobrze, po ok 10-15 min. od aplikacji kremu mogłam nakładać makijaż (u mnie głównie sypkie minerały), kluczem jest delikatna aplikacja, żeby nie poprzesuwać wszystkiego.


Na dłuższą metę po paru miesiącach skóra nie wygląda na obciążoną, nie zauważyłam ze krem mnie zapychał, a sama skóra jest przyjemna w dotyku i taka wypielęgnowana :) 
Za cudowny efekt niebielenia odpowiada oczywiście dyspersja tlenku cynku, która również chroni przed promieniowaniem UVA/UVB. Do tego mamy jeszcze dysmutazę ponadtlenkową odpowiadającą za zwiększone działanie ochronne kosmetyków przeciwsłonecznych, ogranicza szkodliwe działanie wolnych rodników i redukuje rumień wywołany promieniowaniem UV. Ciekłokrystaliczny emulgator strukturą przypominający warstwę rogową naskórka, przez co zwiększa potencjał nawilżenia. 
Ekstrakt z zielonej herbaty działający łagodząco i przeciwzapalnie, a także izomerat sacharydowy dający komfort i długotrwałe nawilżenie, wzmacniający barierę ochronną skóry (dokładny skład niżej).

Muszę jeszcze wspomnieć, że jest to pierwszy krem z filtrem, po który tak ochoczo sięgał Robert i po aplikacji nie wyglądał jak Yeti :)

INCI: Zinc Oxide, Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Polyhydroxystearic Acid, Isoamyl Laurate, Shea Butter Ethyl Esters, Isostearic Acid, Lecithin, Polyglyceryl-3 Polyricinoleate, Olive Oil Polyglyceryl-6 Esters, Distarch Phosphate, Propanediol, Polyglyceryl-6 Pentaoleate, Maltooligosyl Glucoside, Hydrogenated Starch Hydrolysate, Magnesium Sulfate, Isoamyl Cocoate, Glyceryl Rosinate, Ricinus Communis Seed Oil, Saccharide Isomerate, Tocopherols, Arginine, Superoxide Dismutase, Helianthus Annus Seed Oil, Glycerin, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Benzoic Acid, Camellia Sinensis Leaf Extract, Glyceryl Oleate, Olea Europaea Oil Unsaponifiables, Sorbic Acid, Citric Acid, Sodium Citrate, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate

Bardzo dziękuję Patrycji i ekipie za możliwość przetestowania kremu, gratuluję kolejnego dobrego kosmetyku, który jak widzę podbił nie tylko moje serce :) Ja zaopatrzyłam się w kolejne opakowanie, które też już kończę i wiem, że będą kolejne...

Naturalny Dezodorant Mydlarnia Cztery Szpaki

Naturalny Dezodorant Mydlarnia Cztery Szpaki

Wiecie, że już parę lat temu zamieniłam drogeryjne antyperspiranty, na naturalne dezodoranty z dobrymi składami, czego głównym powodem było oczywiście zdrowie, ponieważ naturalne odpowiedniki, nie zaburzają normalnego funkcjonowania gruczołów potowych, co dla nas kobiet jest szczególnie ważne.


Przez moje ręce przetoczyło sie już wiele takich produktów pod pachy, w sztyfcie, w tubce, w słoiczku, w kremie, czy w płynie i wiem na co zwracać uwagę, co mi odpowiada, a co nie.
Tym razem przyszła kolej na bezzapachowy dezodorant w kremie z Mydlarni Cztery Szpaki.
Wiecie, że ich mydła oraz Super Blend uwielbiam, jednak dezodorant na kolana mnie nie powalił :(


Konsystencja jest dosyć zbita, co nie do końca mi odpowiadało, ciężko mi było wydobyć szpatułką odpowiednia ilość produktu przez co nie był tak wygodny w użytkowaniu jak poprzednicy.
Wchłanianie również pozostawiało wiele do życzenia, choćby w starciu z dezodorantem z Majru, po aplikacji musiałam dłużej odczekać, żeby się ubrać i biec do pracy.
Samo działanie dezodorantu nie odbiega znacząco od sprawdzających się u mnie poprzedników.
Wiadomo jest to dezodorant, a nie antyperspirant, dlatego szczególnie w upały możecie się pocić i on tego nie powstrzyma, ale na pewno będzie zapobiegał nieprzyjemnemu zapachowi i tu się sprawdził bardzo dobrze.
Nakładany bezpośrednio po depilacji nie podrażnia, za co też ogromny plus i za wydajność, używałam go najdłużej sposród wszystkich poprzedników dobił do 4 miesięcy.
W składzie znajdziemy m.in. ziemię okrzemkową, białą glinkę, sodę oczyszczoną, masło shea, czy olej kokosowy (szczegóły niżej).

Jeśli chodzi o mój powrót do niego, to raczej nie wrócę :( Aktualnie wróciłam do dezodorantu z Senkary, o którym mogliście czytać w zeszłym roku, idealny na lato, po nim ponownie będzie Majru jak dla mnie dwa najlepsze na naszym ryku naturalne dezodoranty.


INCI: Sodium Bicarbonate, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Potato Starch, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Oenothera Biennis (Evening Primrose) Seed Oil, Maranta Arundinacea Root Powder, Diatomaceous Earth, Glycerin, Kaolin, Tocopherol Acetate.



Naturalny krem rozświetlający Bema Cosmetici - Naturys Limye

Naturalny krem rozświetlający Bema Cosmetici - Naturys Limye

Macie takie kosmetyki do których wracacie bez mrugnięcia okiem? Ja mam :) szczególnie jeśli chodzi o kremy do twarzy, które tak ciężko mi dobrać przez mieszaną, czasem dosyć kapryśną, dojrzałą cerę.


Dlatego bardzo się cieszę, że dogadałam się właśnie z kremem rozświetlającym Bema.
Wiadomo, że po zimie skóra jest trochę zmęczona, poszarzała i smutna, dochodzą też przebarwienia po różnych zmianach u mnie, które na bladej buzi są bardziej widoczne. Wtedy pojawia się on! :)

Jak działa?
Przy pierwszym zetknięciu krem wydawał mi się dosyć bogaty i ciężki, nie ukrywam były pewne obawy, jednak im dalej w las, okazało się, że to było tylko wrażenie.
Rozprowadzał się bardzo dobrze, nie wchłania się momentalnie i zostawia na skórze warstewkę, taką jakby ochronną, ale się nie klei. Bez problemu dogaduje się z makijażem mineralnym.
Używałam/używam go głównie na dzień, dzięki subtelnym drobinkom, które delikatnie rozświetlają cerę.
Krem wystarczająco nawilża skórę, przy dłuższym, regularnym stosowaniu zauważyłam lepsze napięcie skóry. Twarz wygląda na wypoczętą, delikatnie rozpromienioną i o taki efekt na co dzień mi chodzi!
Nie miałam żadnych podrażnień, nie zapychał moich problematycznych stref, lubię nakładać go w okolice oczu, bo też nie powodował żadnego łzawienia.

Zapach jest bardzo delikatny, taki kremowy, przypomina mi zapach ich kremu pod oczy, czy kremu liftingującego, właściwie wszystkie mają bardzo podobną nutę :)
Krem zawiera dużo składników aktywnych, bazuje na hibiskusie, oleju jojoba i maśle shea , za rozświetlenie odpowiada jak zwykle mica (szczegóły poniżej).


Na dzień nie potrzebowałam nic więcej, wyświecałam się w zależności od pogody, czy makijażu tak po ok 4 - 6 godzinach, ale nie było to tak, że nagle tłuszcz kapał mi z twarzy, tylko tak stopniowo pojawiało się naturalne błyszczenie, co zupełnie mi nie przeszkadzało.
Nadal będę do niego wracać!


INCI: Camelia Sinensis Leaf Water*, Rosa Damascena*Flower Water, Chamomilla Recutita*(Matricaria)Flower Water, Cetaurea Cyanus* Flower Wtaer , Hexyldecanol, Hexyldecyl Laurate, Olea Europaea*(Olive)Fruit Oil, Cetearyl Glucoside, Cetearyl Alcohol, Dicaprylyl Carbonate, Glycerin, Potassium Cetyl Phosphate, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Simmondsia Chinensis* (Jojoba)Seed Oil, Butyrospermum Parkii*(Shea)Butter, Euphorbia Cerifera (Candelilla)Wax, Glyceryl Caprylate, Citric Acid, Tocopherol, Kaolin, Porphyridium Polysaccharide, Hydrolyzed Hibiscus Esculentus Extract, Dextrin, Titanium Dioxide , Mica , Pisum Sativum (Pea)Extract, Sodium Cocoyl Glutamate , Sodium Lactate, Sucrose Dilaurate , Maltodextrin, Porphyra Umbilicalis Extract, Potassium Sorbate , Sodium Benzoate, Parfum/Fragrance, Linalool**, Limonene**, gernaiol**


Sukin 100% natury z Australii

Sukin 100% natury z Australii

Kompleksowa, trzy etapowa pielęgnacja, zamknięta w małym pudełeczku, czyli propozycja od australijskiej marki Sukin. Od pewnego czasu podbija nasz rynek kosmetykami na bazie składników naturalnych, nie testowanymi na zwierzętach, wolnymi od syntetycznych substancji zapachowych składników pochodzenia zwierzęcego, ostrych detergentów, ani sztucznych barwników. Nie znajdziemy w nich także SLS, olei mineralnych, EDTA, czy parabenów.
Ja swój zestaw znalazłam w TK Maxx, skuszona składami, opiniami dziewczyn i ceną (ułamek regularnej sklepowej) byłam bardzo ciekawa co tam trawie piszczy i skąd te zachwyty :)


Zaczynamy od żelu do mycia twarzy o przyjemnym ziołowym, może trochę cytrusowym, bardzo naturalnym zapachu.
W składzie znajdziemy aloes, ekstrakty z rumianku, oczaru wirginijskiego (bardzo się lubimy), czy lawendy, do tego olej makadamia, różany i z wiesiołka (pełny skład niżej).
Oczywiście na początku, zanim się zorientowałam jaki jest wydajny, używałam go znacząco za dużo, później było już lepiej :)
W kontakcie z wodą bardzo fajnie się pieni, mogłam nim spokojnie zmyć makijaż mineralny, nie wiem jak zachowa się przy takim standardowym tuszu czy podkładzie.
Jeśli używałam mojego dwufazowego płynu do demakijażu, całkowicie domywał resztki makijażu oraz fazę olejową.
Głównie używałam go do wieczornego mycia, ponieważ rano zazwyczaj używam pianki, ale jest na tyle delikatny, że spokojnie do porannej pielęgnacji też się sprawdzi.
Skóra po użyciu nie jest suchym wiórkiem, nie jest ściągnięta, mimo że widać działanie regulujące wydzielanie sebum, jest ukojona i czuje się po prostu komfortowo :) gotowa na kolejne pielęgnacyjne kroki.

INCI: Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Cocoamidopropyl Betaine, Decyl Glucoside, PEG-150 Pentaerythrityl Tetrastearate, Chamomilla Recutita Extract (Chamomile), Camellia Sinensis Extract, Hamamelis Virginiana Extract (Witch Hazel), Glycerin, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Rosa Canina Fruit Oil (Rose Hip) OenotheraBiennis (Evening Primrose) Seed Oil, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Citrus Tangerina (Tangerine) Peel Oil, Citrus Nobilis (Mandarin Orange) Peel Oil, Lavandula Angustifolia Extract Lavender), Vanilla Planifolia Extract, Citric Acid


Po myciu warto stonizować skórę, wyrównać pH, do czego idealnie się nadaje mgiełka nawilżająca, o cudownym różanym zapachu, w której prym wiedzie właśnie woda różana i ekstrakt z rumianku. U mnie nie tylko sprawdziła się po myciu, ale też przy podrażnieniach po maseczkach glinkowych. Łagodzi zaczerwienienia, koi i odświeża skórę.
U mnie właściwie na co dzień goszczą hydrolaty ale ten tonik/mgiełka w niczym im nie ustępuje, nawet się zastanawiam, czy nie jest lepszy w działaniu od takiego hydrolatu różanego, czy rumiankowego hmm...
Buteleczka ma bardzo dobry atomizer, który nie strzela z znienacka w oko, tylko puszcza idealną mgiełkę, dlatego puste opakowanie zostało na refille innych kosmetyków z gorszą pompką, bo takie się oczywiście trafiają.
Używałam jej parę miesięcy temu i muszę powiedzieć, że tak na lato chyba za nią zatęsknię :) w taki gorący dzień, wyjąć z lodówki i psik...psik...

INCI: Water (Aqua), Rosa Damascena Flower Water (Rose), Glycerin, Chamomilla Recutita (Matricaria) Flower Extract (Chamomile), Citric Acid, Phenoxyethanol


I ostatni etap pielęgnacji :) po oczyszczeniu i stonizowaniu skóry warto ją nawilżyć i odżywić, w zestawie znajdziemy dedykowany do tego lotion. 
O ile żel i tonik super mi się sprawdzały, to tu jednak jest mały zawód, ponieważ jako krem na noc dla mnie (dojrzała skóra), samodzielnie się nie do końca sprawdzał. Potrzebowałam za każdym razem czymś go "wzmocnić" :)
Może dla młodszej, mało wymagającej skóry sprawdziłby się idealnie, ja potrzebowałam czegoś więcej.
Za to idealnie szybko się rozprowadzał i wchłaniał do matu zostawiając gładką twarz, tym samym nadając się na dzień pod makijaż. Nic się nie ciastowało, nie rolowało, dogadywał się z mineralnym makijażem, jakoś nie wyświecałam się bardziej niż zwykle, ale też nie przedłużał świeżości makijażu, nie obciążał. Tym samym okazał się świetną lekką, bazą pod makijaż. 

Bardzo wygodne opakowanie z pompką, ułatwiającą dozowanie, nie trzeba w nim grzebać palcami, co przy takiej ilości składników aktywnych byłoby zabójstwem.
Znajdziemy tu połączenie wyciągów roślinnych ze skrzypu, pokrzywy, aloesu, łopianu i olei z dzikiej róży, sezamowego, jojoba, awokado, z kiełków pszenicy, dodatkowo masło shea i kakaowe.  

Czy kupię go ponownie? No tu jest problem, do pielęgnacji wieczornej się nie sprawdził, ale już jako baza pod makijaż tak, ale żeby brać go tylko w tym celu, to chyba nie, spokojnie mogę zostać przy kremach, których używam.

INCI: Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Sesamum Indicum (Sesame) Seed Oil, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Glycerin, Ceteareth-20, Rosa Canina Fruit Oil (Rose Hip), Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Butyrospermum Parkii (Shea Butter), Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil, Tocopherol (Vitamin E), Equisetum Arvense (Horsetail) Extract, Arctium Lappa (Burdock) Extract, Urtica Dioica (Nettle) Extract, Phenoxyethanol, Benzyl Alcohol, Citrus Tangerina (Tangerine) Peel Oil, Citrus Nobilis (Mandarin Orange) Peel Oil, Lavandula Angustifolia (Lavender) Oil, Vanillin,Vanilla Planifolia Extract, Citrus Paradisi (Grapefruit) Seed Extract, Linalool, * Limonene. * * Natural component of essential oils


Mimo wszystko jeśli jeszcze uda mi się trafić na ich kosmetyki, z chęcią wypróbuję produkty do włosów, słyszałam ze też je lubicie :)

Naturalny krem liftingujący od Resibo

Naturalny krem liftingujący od Resibo

Ciekawe czy pamiętacie listopadowe przesyłki niespodzianki od Resibo, rzeczywiście minęło trochę czasu, Ewelina i spółka zdążyli wypuścić na nasz rynek kolejne swoje dzieci :), których jestem bardzo ciekawa (krem BB). Jednak bohaterem dzisiejszego odcinka zostaje naturalny krem liftingujący.


Muszę przyznać, że na taki kosmetyk wiele z nas, starszych dziewczyn po prostu czekało.
Mi osobiście brakowało w kosmetyczce właśnie kremu do skóry dojrzałej, typowo liftingującego, a nie tylko takiego kondycjonującego skórę. Chyba marzył mi się taki typowy napinacz ;P którego efekty nie będą znikały następnego dnia.

Jak działa?
Na początek bardzo podoba mi się jak się wchłania, jego konsystencja i delikatny zapach. Od samego początku używałam szpatułki od innego kremu i chyba tego mi brakuje w produkcie, ze względu na bogactwo składników aktywnych oraz higienę jednak wolałam bezpośrednio nie pchać tam paluchów.
Kiedy używałam go w okresie jesienno-zimowym, właściwie szybko znikał na mojej skórze, kiedy wróciłam do niego ostatnio w cieplejszym czasie, czułam że coś treściwszego nałożyłam na twarz (bez lepkiej warstwy).
Mimo, że nie jest to krem z gatunku lekkich nie zapychał mnie, nie pojawiały się jakieś większe niespodzianki (skóra mieszana, czasem problematyczna z okresowym fochem) nie miałam żadnej reakcji w kierunku podrażnień, tylko przez pierwsze dni po aplikacji czułam lekkie mrowienie na twarzy, które później zniknęło. 
Muszę powiedzieć, że taki największy efekt był widoczny u mnie po ok 1,5 miesiąca regularnego używania, skóra była jędrna, zmarszczki spłycone, miejscami wypełnione. Krem dobrze nawilża, skóra jest bardzo gładka, a twarz nawet po nie do końca przespanej nocy wygląda, o dziwo, na taką wypoczętą. 
Używałam go tylko na noc, kilka razy użyłam go na dzień, ale się strasznie wyświecałam, wiec zostałam przy wieczornych aplikacjach.
Efekty utrzymywały się dosyć długo i już ten efekt, który osiągnęłam nie pogłębiał się, na przełomie roku przestałam go używać. 
Wróciłam jednak do niego po ok. 2 miesiącach i w marcu znowu przez miesiąc dzielnie mi towarzyszy (właśnie tak będę go stosować, wracać co kilka miesięcy na zasadzie takiego boostera i wygładzacza :))


W składzie jak zwykle znajdziemy wiele składników aktywnych jak peptydy miedziowe-odpowiedzialne za poprawę sprężystości i wytrzymałości skóry, nektar z australijskiego kwiatu o nazwie Kangurza łapa :), który długotrwale wygładza zmarszczki, ekstrakt z indyjskiego krzewu Bringraj który działa nawilżająco i odmłądzająco.
Dodatkowo mamy niacynamid - coś dla skór tłustych i mieszanych, oraz dla lepszego nawilżenia kwas hialuronowy, skwalan roślinny, czy olej z nasion marakui (dokładny skład niżej)

Wiem, że głównym bohaterem jest krem, ale mi osobiście wielką przyjemność sprawił dodatek do przesyłki,  mgiełka "poprawiająca nastrój" całkowicie moje nuty, czyli biała herbata i bergamotka. 
Po rozpyleniu jednej pompki zapach utrzymuje się bardzo długo. Mgiełka wylądowała na szafce w sypialni i jest świetnym wieczornym umilaczem, pomagającym się zrelaksować i przygotować do snu (kosmiczna wydajność minęło pół roku, a mam jeszcze połowę)

INCI: Aqua, Glycerin, Propanediol, Isoamyl Laurate*, Squalane*, Persea Gratissima Oil, Niacinamide, Cetearyl Olivate*, Meadowfoam Estolide*, Theobroma Grandiflorum Seed Butter, Passiflora Edulis Seed Oil, Apricot Kernel Oil Polyglyceryl-4 Esters, Sorbitan Olivate*, Euphorbia Cerifera Cera, Anigozanthos Flavidus Extract, Olea Europaea Fruit Oil*, Eclipta Prostrata Extract, Helianthus Annuus Seed Oil, Sodium Hyaluronate*, Olea Europaea Oil Unsaponifiables*, Tocopherol, Hydrogenated Olive Oil*, Copper Lysinate/Prolinate, Methylglucoside Phosphate, Biosaccharide Gum-1*, Cetearyl Alcohol, Xanthan Gum*, Glyceryl Caprylate, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Levulinate, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Sodium Anisate, Citric Acid, Parfum, Benzyl Salicylate, Limonene, Linalool, Hydroxycitronellal, Hexyl Cinnamal, Geraniol, Benzyl Alcohol, Cinnamyl Alcohol

*składniki certyfikowane


Nie jestem w stanie powiedzieć jak się sprawdzi na skórze 20-30 letniej bo chyba nie bardzo będzie miał tam coś do roboty :) oprócz ogólnej poprawy wyglądu. Ja dobiegam 40-stki i nie ma co się oszukiwać mimo dość dobrego stanu samej skóry, zmarszczki i tak się pojawiają więc było na czym sprawdzać :P 
Co mogę powiedzieć jestem oczarowana i bardzo zadowolona z działania, będą kolejne opakowania, tego jestem pewna.




Naturalne makijażowe nowośći Equilibra Love's Nature

Naturalne makijażowe nowośći Equilibra Love's Nature

Większość pewnie przeciera oczy ze zdziwienia :) kolejny wpis o kosmetykach do makijażu u mnie, ale jak wiecie jeśli już czegoś używam z naturalnej kolorówki i pokazuję, to musi całkowicie spełniać moje wymagania, dlatego ich tak mało. Odkąd zawartość mojej kosmetyczki makijażowej całkowicie zmieniłam, na naturalne odpowiedniki tych drogeryjnych, co nie było takie proste, jestem wybredna i wiem co mi odpowiada, a co nie i tego szukam.


Kilka tygodni temu odezwała się do mnie Equilibra z pytaniem, czy nie chciałabym przetestować ich nowości. Pewnie większość z Was, jak i ja :) kojarzy włoską markę z kosmetykami pielęgnacyjnymi na bazie aloesu.
Co się okazało Equilibra wprowadza na nasz rynek naturalne kosmetyki do makijażu z serii Love's Nature, produkty posiadają od 96% do aż 100% składników pochodzenia naturalnego.
Tak się cieszę, że na naszym rynku pojawia się coraz więcej, produktów z dobrymi składami, bezpiecznych dla zdrowia, przebadanych dermatologicznie i oftalmologicznie oraz na zawartość niklu i marki w odpowiedzi na nasze potrzeby dogadzają nam - klientom.


Po paru tygodniach przyznam, że nie zmieniłam zdania i wrażeń o których pisałam Wam na IG w trakcie testowania,  mogę powiedzieć, że bardzo podoba mi się pigmentacja pomadek oraz dobra trwałość, a nie znajdziecie tam żadnych syntetycznych utrwalaczy. A już combo pomadka (w moim przypadku odcienie Nudo Rosato i Rosso Marsala) + błyszczyk (Rosso Ciliegia) daje piękny długotrwały efekt i bardzo duży komfort dla skóry ust. 

Błyszczyk do ust, sunie po skórze jak masełko, dosyć długo utrzymuje się na ustach (2-3 godziny co jest dla mnie sukcesem), nie skleja warg.
Mój odcień Rosso Ciliegia, chyba najciemniejszy z ich palety, głęboka wiśnia, dobrze równomiernie się zjadał, nie było takiego efektu suchych warg dzielonych rowkami na skórze, tylko ładne wypielęgnowane usta co przypomina mi kosmetyki Couleur Caramel. Za subtelny błysk odpowiada mica, a za pielęgnację olej arganowy, olej z pestek moreli, sole kwasu hialuronowego, naturalne perłowe pigmenty (skład poniżej).
Muszę przyznać, że bardzo lubiłam go solo (można ładnie stopniować intensywność odcienia) jak i z pomadką, dlatego najszybciej go zużyłam:)

INCI: Caprylic/Capric Triglyceride, Oleic/Linoleic/Linolenic Polyglycerides, Octyldodecanol, Cera Alba (Beeswax), Mica, Hydroxystearic/Linolenic/Oleic Polyglycerides, Hydroxystearic/Linolenic/Linoleic Polyglycerides, Perlite, Argania Spinosa Kernel Oil, Prunus Armeniaca Kernel Oil (Prunus Armeniaca (Apricot) Kernel Oil), Helianthus Annuus Seed Oil (Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil), Tocopherol, Sodium Hyaluronate, Ricinus Communis Seed Oil (Ricinus Communis (Castor) Seed Oil), Hydrogenated Castor Oil, Tin Oxide, Aroma (Flavour). May Contain (+/-): CI 75470 (Carmine), CI 77491 (Iron Oxides), CI 77492 (Iron Oxides), CI 77499 (Iron Oxides), CI 77742 (Manganese Violet), CI 77891 (Titanium Dioxide)


Kredka do ust (mój kolor Rosa) bardzo łatwo się prowadzi, nie miałam problemu z konturowaniem warg, najlepiej zgrywała się z moim nudziakowym odcieniem pomadki Nudo Rosato (swatche niżej) ze względu na różowy kolor. Jedyne do czego mogę się przyczepić to miękkość, wolałabym chyba twardszy produkt, ale to już kwestia gustu, sami musicie ocenić :)

INCI: Octyldodecyl Stearoyl Stearate, C10-18 Triglycerides, Hydrogenated Vegetable Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Copernicia Cerifera (Carnauba) Wax, Mica, Euphorbia Cerifera (Candelilla) Wax, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Oryzanol, Tocopherol, Glyceryl Caprylate, CI 77891 (Titanium Dioxide), CI 77491 (Iron Oxide), CI 77492 (Iron Oxide)


W przypadku pomadek Rosso Marsala oraz Nudo Rosato, które dają matowe wykończenie i zastygają na ustach, cenię to że nie mam wrażenia skorupy i czegoś niekomfortowego na ustach co chcę zmyć.
Podoba mi się intensywność koloru i równomierne pokrywanie ust, właściwie 2-3 pociągnięcia gwarantują jednolitość. Znika również równomiernie po 4 - 6 godzinach w zależności od intensywności picia jedzenia i co jest  dla mnie szczególne ważne przy matowych pomadkach, kiedy już nikną z ust, żeby nie było suchych sterczących skórek i takich biednych zapadniętych ust. Tu tego nie miałam czego zasługą pewnie jest skład masło shea, olej jojoba, witamina E, sole kwasu hialuronowego, naturalne pigmenty (dokładniej poniżej)
Dodatkowo budyniowo - ciasteczkowe zapachy, smaki dodatkowo uprzyjemniają używanie :)


INCI: Caprylic/Capric Triglyceride, Hydroxystearic/Linolenic/Linoleic Polyglycerides, Candelilla Cera (Euphorbia Cerifera (Candelilla) Wax), Ricinus Communis Seed Oil (Ricinus Communis (Castor) Seed Oil), Oryza Sativa Bran Wax (Oryza Sativa (Rice) Bran Wax), Octyldodecanol, Mica, Cera Alba (Beeswax), Kaolin, Simmondsia Chinensis Seed Oil (Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil), Butyrospermum Parkii Butter (Butyrospermum Parkii (Shea) Butter), Helianthus Annuus Seed Oil (Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil), Tocopherol, Sodium Hyaluronate, Maltodextrin, Hydrogenated Castor Oil, Polyglyceryl-3 Diisostearate, Tin Oxide, Aroma (Flavour), Benzyl Alcohol. May Contain (+/-): CI 75470 (Carmine), CI 77491 (Iron Oxides), CI 77492 (Iron Oxides), CI 77499 (Iron Oxides), CI 77742 (Manganese Violet), CI 77891 (Titanium Dioxide)


Dziękuję Equilibra za możliwość przetestowania kosmetyków, teraz wiem na co będę polować przy kolejnych zakupach:) muszę powiedzieć, że bardzo podoba mi się jakość kosmetyków i z całą pewnością będę chciała wypróbować tusz do rzęs, cienie do powiek, korektory, co nie będzie takie trudne okazało się, że najbliższy sklep w którym są ich kosmetyki mam o drugiej stronie ulicy :), przypadek... nie sądzę:)))

Poznaliście już ich nowości?


Copyright © 2019 ecobabka na tropie...